Ogrody Majorelle, czyli kult indygo
Odbiegając od zgiełku i chaosu, który pokazaliśmy Wam w poprzednim poście – uspokajamy – Marrakesz ma drugą twarz. Spokojniejszą i zdecydowanie bardziej wytworną, od tej znanej z targowisk, hałaśliwych placów i kupieckiego zgiełku. Kiedy wybierzecie się na spacer do tutejszych ogrodów lub odwiedzicie historyczne marokańskie pałace – będziecie mieli wrażenie, że teleportowaliście się do zupełnie innej przestrzeni. A jednak to wciąż Marrakesz. Ten sam, a jednak kompletnie inny.
Chlubą i ozdobą miasta jest Jardin Majorelle. To ogród położony jakieś pół godziny spacerem od ścisłego centrum. Warto tam wpaść, aby zaznać względnej ciszy i spokoju w cieniu niesamowitej roślinności. Odstraszać mogą ceny, które jak na niewielkie rozmiary terenu są dość wygórowane. No i kolejka, która nawet w styczniu była zdecydowanie długa. Ciekawe, co takiego musi dziać się tutaj w letnim okresie turystycznym?
Ostatecznie po godzinie czekania udało nam się dostać do środka, a oczekiwanie wynagrodziły nam widoki skąpane w odcieniach indygo, dominującego w parkowej architekturze. Ten niesamowicie intensywny niebieski, w połączeniu z powszechnie używanym kolorem żółtym i promieniami słońca, dawał fascynujący kontrast. Z architekturą wygrywa tu jednak zdecydowanie natura. Piękna i „malownicza” historia, zasadzająca się we wczesnych latach dwudziestych XX wieku, kiedy to malarz Jacques Majorelle, zakochany w Marrakeszu wybudował okazałą rezydencję i otoczył ją ekscentrycznym i egzotycznym ogrodem . Francuz podczas urządzania przestrzeni przywiózł wiele trudno dostępnych gatunków drzew, kaktusów i krzewów z całego świata. To on jest odpowiedzialny za nadanie niebieskich tonów w całym ogrodzie, to również na jego cześć mówimy o bleu Majorelle.
Na zainteresowanie turystów ogrodami Majorelle wpływa jeszcze jedna istotna kwestia. Mianowicie, niedaleko za murami staromiejskiej Medyny przez długi czas żył i tworzył jeden z najsłynniejszych francuskich projektantów, Yves Saint Laurent. Włożył on wiele wysiłku w odnowienie ogrodów, które zostały ostro zaniedbane po śmierci Majorelle’a. To również miejsce pochówku samego mistrza, gdyż godnie z jego ostatnią wolą, prochy kreatora mody zostały rozsypane w ogrodach. Zupełnie zaskakująco, sam ogród położony jest przy ulicy… Yves Saint Laurent.
Dużo ludzi i dość wąskie, wypełnione po brzegi ludźmi przejścia na terenie Majorelle nie zapewniły szczególnego uczucia wyciszenia i relaksu, jednak w porównaniu z soukami czy Jemaa El Fna była to naprawdę strefa chillout’u najwyższej klasy! Jeśli chodzi o odpoczynek, o wiele lepiej w tym kontekście sprawdził się ogród położony parę kroków za legendarnym meczetem Kutubijja (pamiętajcie o tym kluczowym punkcie orientacyjnym) – Cyber Parc Arsat Moulay Abdeslam. Przyjemnie, mało ludzi, dużo kotków (tak jakby gdziekolwiek było ich mało).
Marokańskie meczety, czyli dalej nie pojedziesz
Marrakesz to miasto meczetów. Nie oznacza to jednak, że zgłębicie ich wnętrza i ukradkiem przyjrzycie się modlitwie wiernych. W zdecydowanej większości są one miejscami zakazanymi dla innowierców. Tak jest np. w przypadku najsłynniejszej świątyni – wspomnianego wcześniej meczetu Kutubijja. To właśnie tu narodziła się legenda, że podczas jego budowy przelano tyle krwi, że całe miasto spowite jest w czerwieni.
Sama próba podejścia pod jego mury spotkała się z lawiną okrzyków, że meczet jest „nie dla nas”. Tłumaczenia, że chcemy się przyjrzeć architekturze świątyni z zewnątrz, ale z bliska, na niewiele się zdała, więc przez kolejnych kilka chwil towarzyszyły nam okrzyki jasno sugerujące gdzie jest nasze miejsce. Z punktu widzenia turystycznego takie podejście do sprawy z jednej strony ciekawi, a z drugiej pozostawia sporo niedosytu. Tym bardziej, że meczety w dużej mierze konstytuują architekturę miasta. Zabudowa Marrakeszu jest bardzo niska. W wielu miejscach widzicie po prostu mnóstwo małych czerwonawych budyneczków, a pomiędzy nimi wystające minarety. Zachęcamy do spacerów i poszukiwań, bo dotarcie do nich w wielu miejscach nie jest oczywiste. A gdy jesteście już naprawdę blisko towarzyszą Wam średnio sympatyczni panowie, którzy mówią o zakazie wstępu, domniemanym remoncie, etc. Należy zachować tu szczególną ostrożność, nas chwila nieuwagi kosztowała jakieś dwadzieścia złotych, choć jeden miejski opryszek-przewodnik (?!) chciał wyłudzić od nas zdecydowanie więcej. Dużo pracy włożyliśmy w dostanie się do meczetu i medresy Ben Youssef, które znajdują się gdzieś pomiędzy meandrami souk. To właśnie tam mieszkańcy i „przewodnicy” najbardziej utrudniali nam sprawę, zawrócili nas więc z wszystkich czterech stron. No ale przynajmniej zrobiliśmy co w naszej mocy.
Jedyne przebitki widoków meczetów jakie zapamiętamy, to małe świątynie bardzo wciśnięte w architekturę ulicy targowej łączącej Jemaa El Fna z Mellahem – Riad Zitoun Lakdim. Te meczety nijak nieoznakowane i tak niesamowicie ciasne, że w trakcie modlitwy nie było możliwości zamknięcia drzwi. Takie miejsca najłatwiej znaleźć podczas codziennych nawoływań do modlitwy, może i meczety są małe i może nic nie wskazuje, że są właśnie tu, ale już jak się „odezwą” to macie stuprocentową pewność.
Pałac el Bahia, czyli wizyta na sułtańskim dworze
Jako miłośnicy estetycznych wykończeń, dopracowanych detali i gry kolorami – wylądowaliśmy w marokańskim niebie. Wielkie szczęście trafić do Pałacu el Bahia, bo większość tego typu obiektów jest zamknięta dla turystów. Umiejscowienie w ścisłym centrum, tanie bilety i stosunkowo mało zwiedzających, to tylko dodatkowe argumenty przemawiające na korzyść tego miejsca (przynajmniej w styczniu). Naszym zdaniem to punkt obowiązkowy każdej wycieczki do Marrakeszu!
Przemianowany na obiekt muzealny pałac jest stosunkowo świeżym zabytkiem, bo jego budowa przypada dopiero na koniec XIX wieku. Pałac pod tym względem wypada więc słabo w porównaniu chociażby z Kutubijją, która została postawiona ponad 600 lat wcześniej. Nie wiek się jednak liczy, a potencjał – a Pałac el Bahia to naszym zdaniem najbardziej ujmujące architektonicznie miejsce Marrakeszu. Sułtański kompleks to orientalny miks zawierający komnaty, patia, fontanny, ogrody i tyle najpiękniejszych mozaik, ile tylko zdołacie sobie wyobrazić. Miejsce jest niezwykłe i mimo, że wymagałoby choćby delikatnej renowacji lub po prostu posprzątania – pozwala na beztroskie przeniesienie się do świata baśni tysiąca i jednej nocy. Przepiękne kolory i kształty obecne w Pałacu el Bahia niemal na każdej ścianie, przy każdych drzwiach, okiennicach najzwyczajniej w świecie cieszą oko i wprawiają w dobry nastrój. Tutejszy mauretański styl i dbałość o każdy szczegół czynią Marrakesz miejscem jeszcze bardziej ujmującym swoim charakterem i nietuzinkowością.
Pałac el Badi, czyli polskie akcenty na wysokościach
Niech o różnorodności pałacowej architektury świadczy fakt, że kilkaset metrów od romantycznego i delikatnego Pałacu el Bahia, stoi monumentalny Pałac El Badi. W tłumaczeniu „Olśniewający Pałac”. Cóż, mieli rozmach, więc i nazwa jest na miejscu. Za swoich złotych czasów być może olśniewający, teraz raczej mało szałowy. Na kompleks pałacowy składają się potężne mury warowne, wielkich rozmiarów otwarty dziedziniec, baseny, drzewa pomarańczowe… i dla tych bardziej zaangażowanych w zwiedzanie schody, korytarze , pawilony. Te ruiny mają jednak w sobie coś imponującego. Niemal opustoszały teren i wszystko w skali „hiper” ukazuje prawdziwy majestat sułtańskiej władzy.
Jest jednak w murach pałacowych coś, co od wejścia wprawiło nas w dobry nastrój. W ruinach pałacu rezydują bociany. Dziesiątki dobrze nam znanych przyjaciół z polskiego podwórka, radośnie klekocze wygrzewając się w blasku słońca i spoglądając na cały Marrakesz z góry. Zobaczyć na własne oczy, gdzie bociany zimują to jedno z najsympatyczniejszych odkryć tego wyjazdu.
Mellah, ostatni bastion racjonalnych zakupów
Mellah to określenie całej żydowskiej dzielnicy, jak i jednego z głównych jej placów. To jeden z centralnych punktów miasta leżący w linii prostej od Jemma El Fna, który łączy jedna długa ulica –Riad Zitoun Lakdim (to tutaj znajdziecie niepozorne meczety) oraz kilka pomniejszych odnóg, jeśli chcecie dojść na około. Obok placu znajduje się niepozorne rondo, miejsce spotkań z turystycznymi agencjami specjalizującymi się w dodatkowych atrakcjach w rozsądnej odległości od Marrakeszu. Jest to też perfekcyjne miejsce na złapanie taksówki, przejeżdża, a nawet parkuje ich tutaj naprawdę mnóstwo. Dookoła rozlokowane są najróżniejsze sklepy ze wszystkimi tutejszymi specjałami. Dobrze rozeznajcie się zanim rozpoczniecie zakupy – w niektórych sklepach jest dużo taniej niż w sukach, a w innych możecie natrafić na wielokrotną przebitkę. W jednym ze sklepów szczwany Marokańczyk próbował sprzedać nam berberyjską herbatę za 400 dirhamów za kilogram (czyli za 200 złotych!), a kilka metrów dalej udało nam się ją kupić w cenie 120 mad/kg. Przyprawy i herbaty, które kupiliśmy u sympatycznego starszego Pana, to jeden z niewielu momentów kiedy nie próbowaliśmy się targować. Mieliśmy poczucie, że ma on ceny tak dumpingowe, że proszenie o jakąkolwiek zniżkę byłoby już jawną przesadą. To była naprawdę miła odmiana. Czasem mamy wrażenie, że sami sprzedawcy śmieją się z tych, którzy kupują u nich w koszmarnie zawyżonych cenach.
Mellah jest przyjemnym i klimatycznym miejscem. Można tu nieco odsapnąć od natarczywych sprzedawców, w większym spokoju przyjrzeć się wystawom kolejnych kramików i z przyjemnością poobserwować zabawy dzieci na ulicy. Trzeba przyznać, że dzieciaki kopią tu piłkę z ogromnym zaangażowaniem. Dodatkowy atut Mellahu to oczywiście spora liczba kotów, którym zdarza się wychodzić na środek placu i zaprzyjaźniać z turystami. Co bardziej leniwe śpią na półkach z pamiątkami i knajpianych krzesłach. Mellah, polecamy!