Krótka wycieczka do Kijowa wpisywała się w nowy, „lekkowschodni” etap naszych podróżniczych poszukiwań. Sporo znajomych pytało nas, skąd w ogóle pomysł na ten „egzotyczny” kierunek, skoro jest tyle „zachodnich i bardziej cywilizowanych miejsc”. W tym wpisie spróbujemy przekonać (tych nieprzekonanych) i utwierdzić (tych utwierdzonych), że wschód wbrew pozorom nie musi być mniej interesujący i wymagający turystycznie niż zachód. Jest po prostu inny, ale absolutnie nie zgodzilibyśmy się, że niewarty uwagi.
Kijów to duża aglomeracja. Choć przebywaliśmy głównie w centralnych rejonach, sama podróż z lotniska (choć niedługa) pokazała nam jakie perspektywy rozpościera miasto. Kijów, jak większość znanych nam stolic – jest specyficzny, tłoczny i wielowymiarowy. Wielkomiejskość, wielkometrażowość i bogactwo mieszają się z ulicznym folklorem, zdychającymi straganami, brudem i biedą. Piękne i zadbane budynki w stylu Art Nouveau przeplatają się ze zmurszałą architekturą socrealistyczną. Elementy, które wydawać by się mogło zupełnie do siebie nie pasują tworzą osobliwy charakter tego miasta. Rękawiczki i kubki termiczne w dłoń, jedziemy do Kijowa… i to późną jesienią!
No to pojechane!
Najtrudniejszy pierwszy krok
Bywalców zachodniej części Europy, w której wieloraki transport publiczny, autobusy lotniskowe i oznakowane linie taksówek królują w każdym większym mieście, przybycie na lotnisko Żuliany może nieco zdziwić. Orientacja w tym miejscu, dogadanie się z kimkolwiek i próba dotarcia do centrum nie są oczywiście niemożliwe, ale na pewno nie należą do banalnych.
Na dzień dobry natkniecie się na grupkę taksówkarzy oczekujących na Was już na hali przylotów, którzy zaproponują Wam odpowiednio zawyżone ceny przejazdu. Jeśli nie skorzystacie z ich usług będziecie musieli przejść kawałek na przystanek autobusowy. Konia z rzędem temu, kto za pierwszym razem zrozumie (mimo znajomości cyrylicy) tamtejszy rozkład jazdy i zorientuje się gdzie wsiąść i kiedy w ogóle cokolwiek przyjedzie. Cóż, taki właśnie jest urok marszrutek (taki trochę autobusik, a trochę zbiorowa taksówka) – wsiadasz gdzie chcesz, wysiadasz gdzie chcesz… a w naszym przypadku nie wsiadasz w ogóle. Mały, obskurny bus, który podjeżdża na przystanek przy lotnisku był już tak upchany, że drzwi otworzyły się tylko po to by pasażerowie zaczerpnęli powietrza, bo z pewnością nikt inny już by się tam nie zmieścił. Na przystanku wśród przyjezdnych zapanowała konsternacja. I kto nagle okazuje się wybawcą? Tuptający ukraiński superman, płynną angielszczyzną nagania do rzędu zaprzyjaźnionych taxówek. Uf! Uratowani?… A skąd! Żeby uprzykrzyć kierowcom życie tłumaczymy, że chcemy dostać się do jednego z największych muzycznych klubów w Kijowie – Stereoplazy. Żaden wąsaty Pan nie wie gdzie to jest, nie kojarzy Lobanovskyi Ave (to duża ulica, serio), a to raptem kilka kilometrów od centrum. Tak więc panowie przerzucają się biletem na koncert, gdzie mają podane miejsce i adres, znikają nam z pola widzenia, głowią się i stękają, aż ostatecznie znajduje się śmiałek, który stwierdza, że „chyba wie gdzie to jest”. Szczęśliwie dla nas faktycznie wiedział. Po wynegocjowanej stawce 300 hrywien, co nadal jest dość wysoką ceną, ale biorąc pod uwagę, że spryciarze z hali przylotów krzyknęli dwa razy tyle, zadowoleni z siebie ruszyliśmy w drogę.
Rozważania Marty o teorii wielkiego wybuchu
Pretekstem do odwiedzenia Kijowa był koncert mojego ukochanego zespołu. Dobrze wiedziałam, że koncerty na Ukrainie to jeden z mocniejszych punktów trasy Hurts. Chłopaki kochają to miasto tak bardzo, że zostali tu kiedyś na dłużej, by nakręcić jeden ze swoich teledysków. Liczyłam więc na wiele wrażeń, ale nie do końca takich przeżyć się spodziewałam. Tłum i mróz z jakim musiałam się zmierzyć w kolejce na koncert był pierwszym dużym wyzwaniem. Prosto z lotniska wbiegłam w kolejkę by mieć perspektywę na jak najbliższe miejsce pod sceną. Jednak zdało się to na nic. Po pierwsze kolejka poruszała się bardzo mozolnie, po drugie ludzi było tyle, że nie mieścili się na pobliskich ulicach więc zamiast uporządkowanej linii wejścia, osoby które zbliżały się do bramki musiały zlać się w jedną wielką masę. W tej masie stałam kolejne dwie godziny i kiedy byłam już naprawdę blisko (tylko jakieś 5 rzędów masy przede mną) poczułam mocne odepchnięcie do tyłu. Raz, drugi i trzeci… niepokojąca sytuacja. Ludzie nie za bardzo wiedzieli co robić w tej sytuacji więc pierwsze rzędy zaczęły przewracać się do tyłu, tył zaczął pchać się do przodu – kiepsko, ale przy -5 było mi już wszystko jedno czy zostanę zgnieciona czy zmiażdżona. Po kwadransie przepychanek, na budkę będącą częścią szlabanu, wskoczył jeden z pracowników ochrony pokrzykując coś na tyle nieskutecznie i niewyraźnie, że nadal nie miałam pojęcia co się dzieje. Wtedy jeszcze nie połączyłam wyjących dookoła mnie syren alarmowych z treścią komunikatu. Instytucja megafonu czy sprawnego przekazywania informacji tu nie istnieje. Ludzie zaczęli więc spoglądać na siebie, a później chichotać. Ciekawa reakcja jak na informację, że na terenie obiektu znajduje się bomba, prawda? I tu należy się trochę wyjaśnień.
Po pierwsze, Ukraińcy nie używają określenia bomba czy zamach, a „teren zaminowany” i przyznam szczerze, że gdy uprzejma mieszkanka Kijowa na moje pytanie co się dzieje odpowiedziała „area is mined” zastanawiałam się co ma na myśli. „Pyrotechnics are going”. Myślę sobie „dziwne, przecież na tych koncertach nie ma żadnych efektów pirotechnicznych”… i nagle eureka! Robię więc oczy jak pięć złotych i patrzę na nią z niedowierzaniem, a ona tylko się uśmiecha i mówi „yes, yes, dynamite is here”. No to świetnie… Sytuacja byłaby dla mnie z pewnością bardziej znośna gdybym nie zatraciła już większości funkcji życiowych, żeby więc nie tracić nadziei, że dotrwam do koncertu, o ile ten w ogóle się odbędzie, decyduję się na dalszą rozmowę i zagłębienie się w szczegóły tej dziwnej sytuacji. Koleżanka obok, z pełnym spokojem i empatią, wytłumaczyła mi, że nie ma się czego bać, a od czasów Majdanu takie sytuacje to standard. Patrzę z niedowierzaniem to na nią, to na tłum który śpiewa piosenki pod salą i podskakuje by nie umrzeć z zimna i pytam co ma na myśli mówiąc „standard”. Krótka społeczno-kulturowa wycieczka przez meandry polityki miejskiej odbywającej się w Kijowie: od czasów Euromajdanu, aktywiści niezgadzający się z polityką prezydenta okazują swoje niezadowolenie poprzez wszczynanie dziesiątek fałszywych alarmów. Dzwonią, informują, że teren jest zaminowany, opóźniają większość istotnych wydarzeń o charakterze masowym i kulturalnym. Od ponad trzech lat tak wygląda życie w Kijowie. Mieszkańcy miasta faktycznie nie wyglądali na zbytnio przejętych, trochę śpiewali, trochę tuptali, trochę się śmiali. Wydaje mi się jednak, że jest to próba racjonalizacji. Jak sprawdziłam po powrocie do hotelu, na fanpage’u Stereoplazy, nikt nie chciał wejść do klubu do momentu, gdy nie zostały udostępnione dokumenty jednoznacznie stwierdzające, że teren jest czysty. 3 godziny opóźnienia. 3 dodatkowe, straszne godziny na mrozie i w tłumie tak ściśniętym, że nie było perspektywy na żaden gwałtowny ruch. Proces ewakuacji w przypadku zagrożenia bezpieczeństwa – raczej nie istniał. Co prawda ludzie, którzy już weszli do klubu zostali z niego ewakuowani przed klub. Jeśli ładunek wybuchowy byłby solidny… i tak by do tego koncertu nie dożyli, a reszta zaczęłaby się tratować. Zaufanie dziewczynie, że nic nam nie będzie – było jedyną opcją by nie zwariować. Uskuteczniałam więc mikrodrzemki na plecach jakiegoś dryblasa przede mną.
PS Przez opóźnienie koncertu nie zdążyłam na ostatnie metro. Nikt nie zdążył, więc ludzie błąkali się bez ładu i składu po południowej części miasta. Kolejne kłody pod nogi od Kijowa, nieprawdaż? Podbijam stawkę… Część stacji i tak była zamknięta już kilka godzin wcześniej, bo zgłoszono ich zaminowanie. Powtórzę, tak wygląda życie w Kijowie. Po kolejnych ostrych negocjacjach z taksówkarzem bez taksometru ruszyłam w drogę do hotelu. To był długi dzień.
Majdan, czyli o ludziach, architekturze i rozlewie krwi
Majdan Niezależności i odchodząca od niego ulica Khreshchatyk to centrum miejskiego życia w Kijowie. Plac odgrywa dużą rolę w życiu mieszkańców zarówno z racji takiej a nie innej mapy miasta, jak i z przyczyn historyczno-politycznych. Okalające go uliczki pełne są wystawnych restauracji, eleganckich kawiarni i obwoźnego handlu pamiątkami. Wszystko to wrzucone jest w monumentalną socjalistyczną architekturę i tworzy charakterystyczny klimat tego miasta.
Po pierwsze, Kijów to miasto bez klasycznej starówki. Centralny punkt to nie rynek, od którego odchodzą małe urocze uliczki. Nie ma tu wybrukowanego szlaku królewskiego prowadzącego od zabytkowej katedry czy zamku. Centrum Kijowa to właśnie Majdan Niezależności. Po drugie, to właśnie tutaj na przełomie 2013 i 2014 roku odbywały się demonstracje przeciwko polityce prezydenta Wiktora Janukowycza w związku z niepodpisaniem umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. To tutaj narodził się Euromajdan, epicentrum protestów i manifestacji. Przemoc, krew i żal – naszym zdaniem tym jeszcze pachnie plac.
Majdan to ogromna przestrzeń przedzielona dużym skrzyżowaniem. Po jednej stronie znajdują się alejki, uliczne rzeźby, przyboczne restauracje, kawiarnie i dość sugestywny gigantyczny plakat „FREEDOM IS OUR RELIGION”. Nad drugą stroną góruje natomiast pomnik niepodległości Ukrainy. To wokół niego cały czas odpalane są kolejne znicze, umieszczane są coraz to nowsze uliczne wystawy złożone z przejmujących zdjęć z okresu protestów. Po względnym uspokojeniu sytuacji politycznej wciąż pojawiają się tu ludzie. Nie ma co prawda mowy o wielkich wiecach, ale o aktywnych obywatelach, którzy dbają o to miejsce, odwiedzają i dekorują symboliczne groby. Po lewej stronie od pomnika na całej długości muru ustawione są zdjęcia tych, którzy zginęli w protestach. Sprawia to wrażenie nieoficjalnego, małego cmentarza. To najbardziej kolorowy cmentarz jaki widzieliśmy. Pełen kwiatów, zdjęć, ukraińskich flag, przepasek i ozdób. Nikt nie zaprowadza tu wcześniej panującego porządku. Plac jest pozostawiony obywatelom, pewnie jako rodzaj wentylu bezpieczeństwa. Władza „nie dotyka się” do Majdanu. Ulica na której powstał pamiątkowy cmentarz jeszcze kilka lat temu była ulicą Instytutską, po wydarzeniach na EuroMajdanie przemianowano ją na Heroiv Nebesnoi Sotni, w celu upamiętnienia ponad stu osób, które zostały zastrzelone przez policyjne siły w 2014 roku.
Byliśmy w Kijowie mniej więcej w czasie przypadającym na rocznicę wybuchu protestów. Po pierwsze mieliśmy wrażenie, że to wciąż niezwykle ważna sprawa dla Ukraińców. Rany z pewnością nie zostały jeszcze zabliźnione. A po drugie Majdan w całej swojej ciszy i zadumie ma w sobie pewien niepokój i niebezpieczeństwo. Niepowtarzalna i ponura atmosfera to efekt smutnej historii, która przecież działa się na naszych oczach jeszcze przed chwilą. Łzy ludzi odwiedzających symboliczne groby przy Majdanie to zdecydowanie najbardziej poruszający punkt całej naszej wycieczki. Chyba dawno nic nie zrobiło na nas takiego wrażenia.
Kijowski Montmartre?
Andriyivski Uzviz przedstawił nam zupełnie inne oblicze miasta. Kręte wybrukowane uliczki z kramikami i kupcami chcącymi opchnąć trochę tutejszych suwenirów, małe restauracyjki, przytulne kawiarnie, wszystko to spowite ciepłym światłem eleganckich lamp. Nad tą romantyczną perspektywą pieczę sprawuje niewielkie wzgórze na którym wznosi się barokowa Cerkiew św. Andrzeja, spod której rozpościera się panorama Kijowa. Poczuliśmy się tu troszeczkę, jak na paryskim Montmartre, co nie było mylnym skojarzeniem, bo te okolice faktycznie są określane tym mianem, czym szczycą się tutejsi sprzedawcy.
Przy zachowaniu wielu różnic (nie oszukujmy się, Montmartre jest tylko jeden) atmosfera towarzysząca temu miejscu jest niezwykle przyjemna. Kijowska dzielnica, a właściwie ulica artystów przypomina boczne uliczki odchodzące od Place du Tertre, ale trudno tu odnaleźć migoczące neony i gwar towarzyszący przechodniom na Boulevard de Clichy. Cerkiew św. Andrzeja obserwuje wszystkich z wyższością jak bazylika Sacré-Cœur, na tym jednak kończą się podobieństwa. Cerkwie to jeden z charakterystycznych elementów architektury Kijowa, a Sacré-Cœur ze swoim orientalnym urokiem osobistym zawsze wyróżniała się na tle innych obiektów sakralnych Paryża. Św. Andrzej nie jest jedną ze sztandarowych wizytówek miasta, ludzie nie siadają tu tłumnie na schodach wzgórza, ani nie walczą o najlepsze selfie. Co prawda było tu wówczas niewyobrażalnie zimno, więc raczej nie spodziewaliśmy się, że ludzie siądą na oblodzonym kamieniu, ale z tego co udało się nam dowiedzieć, nie ma tutaj tradycji spontanicznych i gromkich „szturmów” na cerkiew. Korzystając z tego, że całe wzgórze było dla nas, mogliśmy w spokoju nacieszyć się panoramą miasta. Chwila oddechu w Kijowie? Andriyivski Uzviz!
PS Pod numerem 13 żył i tworzył Michaił Bułhakow.
Dłuższe spacery dla Ortodoksów
Architektura Kijowa ma coś, co Marta lubi najbardziej – cerkwie. Wspomniany św. Andrzej to tylko przedsmak tego jak piękne obiekty sakralne ma to miasto.
Jedną z najsłynniejszych cerkwi jest Sobór Mądrości Bożej. Oryginalnie postawiony w XI wieku w stylu bizantyjskim, został odbudowany na przełomie XVIII i XIX wieku i okraszony barokowymi zdobieniami. Pozostałości z czasów średniowiecznych są oczywiście pod szczególną opieką konserwatorów.
Aby wejść na teren, na którym znajduje się sobór – trzeba kupić bilet. Nie jest to wielki koszt, a naszym zdaniem warto odwiedzić to jedno z najstarszych miejsc w mieście. Swoją drogą przed wejściem na teren soboru czekać na Was będzie pomnik Bogdana Chmielnickiego. Cóż, cieszą się tutaj, że spuścił nam niezłe baty. Nie ma się co gniewać, każdy ma swoich bohaterów. Przywódca kozackiego powstania w nagrodę od rodaków dostał też sporą ulicę w centrum miasta.
Jeśli Sobór Mądrości Bożej jest jedną z najważniejszych atrakcji to znajdujący się w jej sąsiedztwie Monaster św. Michała jest zdecydowanie jedną z najpiękniejszych. Naszym zdaniem to najbardziej zapadający w pamięć punkt na mapie Kijowa. Pełna nazwa kompleksu mówi o złotych kopułach, ale tak naprawdę to niebieskie fasady czynią zabytek wyjątkowym. Powracając na moment do wydarzeń na Majdanie, należy wspomnieć, że to właśnie w Soborze św. Michała Archanioła urządzono szpital polowy, będący ratunkiem dla rannych w trakcie protestów.
PS. Woda święcona leci tutaj z gwinta 😉
Ogromny prawosławny klasztor zwany Ławrą Peczerską to z kolei najważniejsze miejsce sacrum nie tylko w Kijowie, ale na całej Ukrainie. Pielgrzymują tu prawosławni z całej Europy Wschodniej. To miejsce szczególnego kultu ze względu na fakt, że znajduje się tu siedziba zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego. Za datę założenia Ławry uważa się rok 1051, miejsce ma więc nie tylko walory religijne, ale również historyczne. Jak to z zabytkami bywa, Peczerska Ławra była wielokrotnie niszczona i podpalana podczas najazdów nieprzyjaciół. Choć wydawać się to może syzyfową pracą, miejsce zawsze było odbudowywane lub rekonstruowane.
Po wysiadce na stacji metra Dniepr udajecie się spacerkiem na wzgórze i po parunastu minutach orientujecie się, że pojęcie „pielgrzymki” ma tu sens (mniej wymagająca wycieczka czeka Was jeśli podejdziecie od strony metra Arsenalna, ale po co tak sobie ułatwiać…) Długa droga pod górę kończy się wizytą w naprawdę okazałym kompleksie. Można tu przechadzać się pomiędzy kolejnymi cerkwiami, pieczarami i katakumbami. W gruncie rzeczy może to właśnie Ława Peczerska jest miejscem najbardziej przypominającą stare miasto? Z pewnością jest to miasteczko w mieście. Umiejscowione na wzniesieniu zapewnia wyciszenie i drobne wspinaczki. Zwolennikom spacerów i zwiedzania świątyń – bardzo polecamy. Ławra składa się z dolnej i górnej części, więc jeśli chcecie zwiedzić to miejsce dokładnie, zarezerwujcie sobie na to kilka godzin. Osobom niezainteresowanym tego typu przyjemnościami – odradzamy. Umrzecie z nudów i z zimna.
PS. w niektóre miejsca bez spódnic nie wejdziecie 😉
O Matko! Czyli wielki format
Jeśli już znaleźliście się na tym sakralnym wzgórzu – warto przejść się jeszcze kawałek aby zobaczyć gigantyczny pomnik Matki Ojczyzny. Dziarska kobieta socrealu góruje nad miastem, wznosząc ku niebu miecz niebanalnych rozmiarów. Owym mieczem Matka i tak naraziła się społeczności prawosławnej, ponieważ początkowo sięgał on kilka metrów ponad najwyższy krzyż sąsiadującej z nią Ławry. Stąd miecz jej przycięto do rozmiarów niezagrażających peczerskiej wizytówce i metropolicie Kijowa i całej Ukrainy. Z Motherlandem jest trochę jak z Pałacem Kultury, po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości raz na jakiś czas pokrzykiwano o konieczności usunięcia pomnika. Z drugiej jednak strony, istotna część Ukraińców uważa, że rzeźbą jest istotnym symbolem miasta, jak i odpowiednim hołdem dla milionów rodaków poległych w trakcie II wojny światowej. Stoi więc wciąż na piedestale Matka z mieczem i tarczą udekorowaną sierpem i młotem. Mimo kontrowersji, ma się dość dobrze, a ludzie szanują ją na tyle, że nikt jej tarczy nawet nie tknie, mimo przeforsowanej w ostatnich latach ustawy dekomunizacyjnej.
Co do estetyki, trudno nawet o niej mówić. Michałowi po prostu się nie podobało, Marta natomiast uważała, że to dość pocieszny widok. Dobrze, że Ukraińcy w miarę szybko zrezygnowali z pomysłu pokrycia jej złotem… czyli jednak mogło być gorzej. Naszym zdaniem dla samego wyrobienia sobie opinii na temat tego socrealistycznego giganta warto tu wpaść. Rozmiar i mina Matki robią wrażenie.
Ostatnie wskazówki przed drogą
Kijów to miasto o bardzo ciepłym lecie i bardzo mroźnej zimie, jeśli nie lubicie skrajności najlepiej wybrać się tam kiedy panuje wyważony wiosenny lub jesienny klimat. Uwaga, w listopadzie temperatury raczej nie są na plusie, a spacery nad Dnieprem urywają głowę od silnego wiatru.
Oficjalnym językiem jest oczywiście ukraiński, ale mając na uwadze długą historię rusyfikacji za czasów imperialistycznych jak i sowieckich rosyjski w stolicy jest dobrze znany i popularny. Większość ludzi posługuje się płynnie oboma językami. Młodzież dobrze zna angielski, ale ze starą gwardią w ten sposób trudno się dogadać. Nam podstawowa znajomość języka rosyjskiego wystarczyła w zupełności, a rozmówcy gdy dowiadywali się skąd jesteśmy próbowali sklecić jakieś sympatyczne zdanie, składające się ze słów Polska, Ukraina, przyjaciel.
Transport publiczny składa się z trzyliniowego metra w bardzo przystępnej cenie 4 hrywien, co znaczy, że bilet kosztuje niecałą złotówkę. Ponadto do wyboru macie jeszcze sporo tras oferowanych przez autobusy, trolejbusy, tramwaje i marszrutki, choć te ostatnie wydają się być odpowiednie dla bardziej zaawansowanych w topografii miasta. Oczywiście do Waszej dyspozycji są również taxówki, ale korzystanie z nich przy tak niskich cenach biletów jest relatywnie drogie. Taxówki bardzo często są nieoznakowane, a kierowcy naganiają do swoich samochodów z krawężników. Taxometr to raczej niestosowany tu wynalazek, więc cenę kursu ustalacie przed podróżą. Warto się targować, szczególnie, że Ukraińcy słysząc jakikolwiek język na zachód od ich granicy, mocno podnoszą ceny. Kiedy już się dogadacie, najlepiej powtórzyć ustalenia ze trzy razy i trzymać kciuki za dotarcie do celu. Warto wybrać nocleg w centrum miasta by jak najwięcej zwiedzać pieszo, Kijów ma piękne detale więc warto go zwiedzać własnym tempem. Jednak nie wsiąść do metra by nie obejrzeć choćby kilku stacji – to zbrodnia!
***
W następnym odcinku: Kijów kulinarnie!